To był zupełny przypadek.
Warto chodzić na basen, bo właśnie tam spotkałem Waldka, i właśnie tam dowiedziałem się od niego o zawodach, o których zaraz opowiem.
Ultramaraton Nowe Granice w Zielonej Górze - to impreza, która łączy kilka dyscyplin na jednej trasie. Można tu pobiegać 🏃♂️ na trzech dystansach (23km, 48km i 103km), wystartować w duatlonie (23km bieg i 80km rower) oraz pościgać się rowerem 🚴♂️ na dystansie 103km.
Ja wybrałem rower 🚴♂️.
Profil trasy nie wyglądał strasznie. Około 500m przewyższeń wydawało się niegroźne.
Decyzja zapadła szybko. Razem z Grześkiem zapisaliśmy się i w piątek po południu ruszyliśmy na podbój Zielonej Góry.
Wróciły wspomnienia i ta cała otoczka biegu. Co spakować, jak się ubrać, jaka będzie pogoda etc, etc.
Po odebraniu pakietu udaliśmy się na wynajęte nieopodal pokoje. Wszystko miałem przemyślane, więc spakowanie jedzenia i picia oraz przygotowanie roweru nie zajęło dużo czasu.
Zbyt miękki materac nie pozwolił się wyspać więc już o 5.00 się obudziłem. Start był o 7.30.
Dojechaliśmy na start i spokojnie czekaliśmy na swoją kolej. Porozglądałem się trochę po rowerach innych zawodników i stwierdziłem, że połowa to gravele, co mogło świadczyć, że trasa jest szybka.
Moim planem było zmieścić się w 7 godz. i dobrze się bawić.
Punktualnie o 7.30 wystartowaliśmy. Było około 80 zawodników. Już po pierwszych metrach okazało się, że trzeba być maksymalnie skoncentrowanym. Widok ludzi z przebitymi oponami spowodowany ogromną liczbą wystających i ułożonych w poprzek drogi korzeni na szybkim zjeździe i to po kilku minutach jazdy powodował, że skupienie było tak duże, że w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że wyciskam soki z...kierownicy.
Po tych szalonych pierwszych minutach wyścig się uspokoił. Ci co mieli odjechać - odjechali a ci co mieli zostać z tyłu - zostali 🙂.
Nie muszę chyba dodawać, w której grupie byłem 😉.
Pierwsze kilometry były...bajkowe. Piękne widoki, lekko toczący się rower, który pomimo siedzącego na nim 100kg cielska osiągał bez większego wysiłku grubo ponad 20km/h. Ta sielanka trwała do 60km, gdzie utrzymywałem średnią ok. 19km/h.
Na 55 km był przepak, gdzie planowałem zjeść zupę. Grzegorz, którego trzymałem się dotychczas dzielnie postanowił, że nie skorzysta z tej opcji i nasze drogi się rozeszły. Muszę dodać, że Grzesiu do tej pory oszczędzał siły i spokojnie mógł mnie urwać szybciej 🙂.
Po pożarciu PYSZNEGO rosołu ruszyłem na trasę pełen nadziei, że uda mi się utrzymać wysoką średnią i złamać 6 godzin.
Pierwsze pięć kilometrów po rosole jechało mi się rewelacyjnie. Wcześniej pamiętałem o piciu i jedzeniu, więc miałem dużo energii. Co więcej ukształtowanie i podłoże trasy było tak korzystne, że bez większego wysiłku zwiększałem średnią.
W końcu nadszedł 60 km. Garmin informował mnie, że będzie płasko i dopiero od 80 km zaczną się mocniejsze podjazdy. Niestety te płaskie odcinki składały się największych wrogów szybkiej płynnej jazdy czyli: błota, piasków, kałuż, wybojów, kolein itp. Po kilku kilometrach takiej jazdy duch walki trochę podupadł a widmo nie zmieszczenia się w 7 godz. zajrzało w moje coraz bardziej zmęczone oczy. Momentami jechałem po płaskiej trasie 9-10 km/h a czasem musiałem na głębokich piaszczystych podjazdach prowadzić rower.
Szybko zweryfikowałem swoje plany co do średniej, ale się nie poddałem. Pomimo wolniejszego tempa i coraz większych podjazdów dotarłem w końcu do wieży Bismarcka, która czekała na drugim najgorszym podjeździe tych zawodów. Stamtąd singlową trasą popędziłem w dół, aby pokonać ostatnie 4 km trasy.
Podczas zjazdu śmierć zajrzała mi w oczy, kiedy nagle skończyła mi się ścieżka. O wyhamowaniu nie mogło być mowy, więc mogłem zrobić tylko dwie rzeczy. Albo poderwać rower i skoczyć z niemal 1 m progu, albo obrócić się pod dużym kątem, wypiąć dupę do tyłu i.... czekać co będzie. Jako, że skakać na rowerze nie umiem (jeszcze), a z dupą idzie mi nie najgorzej, wybrałem tą drugą opcję. Na szczęście dla mnie rower nie przerzucił mnie przez kierownicę i pojechałem dalej, gdzie obyło się już bez przygód i szczęśliwy przekroczyłem linię mety z czasem 6 godz. 20 min i średnią prędkością 16.8 km/h.
W wynikach coś skopali 🤔, ale według moich pobieżnych obliczeń wyszło, że zająłem 57 miejsce na 83 startujących.
Reasumując. Świetne zawody, dobra zabawa 👍.
Znów poczułem ducha zawodów.