Moja przygoda z GWiNT'em się kończy, następna dopiero za rok, i myślę, że spróbuję dystansu 100 mil 😃.
Podsumowując w kilku słowach... byłem tu pierwszy raz, ale na pewno nie ostatni. Impreza przekozacka, na której po prostu trzeba być !!! Jedyne, czego mi brakowało to gorzka czekolada na punktach ale jej brak jestem w stanie wybaczyć Organizatorom 😃, ale jednocześnie mam nadzieję, że w przyszłym roku może wezmą sobie moją uwagę do serca 😃.
Mam świadomość, że teraz czeka mnie kolejny ciężki bój, mianowicie powrót do domu 230km - na szczęście już samochodem 😃. Ale wiem, że będzie walka z brakiem snu i bólem nóg przy operowaniu pedałami, czego bardzo się boję.
I moje obawy okazały się słuszne, bo w połowie drogi musiałem zrobić postój na półgodzinny sen. Wstałem średnio wypoczęty, ale ostatecznie po ciężkich bojach udało mi się dotrzeć do domu... by wreszcie na spokojnie celebrować swój sukces w asyście pysznego piwka w gwintowym pokalu 😃😃😃😃.
Na tym koniec relacji, ale do Grodziska wracam już za miesiąc... tym razem na (moim zdaniem) najlepszy bieg uliczny w Polsce, czyli PÓŁMARATON SŁOWAKA !!!
Do zobaczenia !!!
PS. Dwójeczki ostatecznie nie było 😃.
Mostek po naprawie ☹️
Mostek przed naprawą - udręka i koszmar wielu uczestników 😃
Jakieś miejsce na trasie :)
Nareszcie jestem na jakimś zdjęciu - tutaj wyprzedzam stumilowców 😃.
Ujęcia by Maciej Kapsrzak - https://www.youtube.com/watch?v=OwDJ99XC3U4
Ktoś daje mi medal, ktoś jeszcze wodę, ludzie mi gratulują i proszą, abym dał wszystkim znać, że dotarłem do mety bijąc w dzwoń. Siadam na krześle i nie robię nic, przez kilka minut się nie ruszam, bo kompletnie nie mam na to ochoty. Próbuję przetworzyć w mojej głowie to, co właśnie się wydarzyło. A wydarzyło się to, o czym marzyłem przed biegiem, czyli zdobycie podium 🏆🏆... i choć miałem nadzieje na podium w OPEN a nie w kategorii wiekowej, to wiem, że jest pięknie 😃.
Sprawdzam jeszcze profilaktycznie wyniki, i okazuje się, że na ostatnim odcinku 17km - z 20 minut straty, które miałem do czwartego zawodnika odrobiłem ponad 14 😲. Czuję trochę złość, bo gdybym wiedział, że się tak zbliżam, być może zmobilizowałbym się jeszcze bardziej. Mówi się trudno.
Po około 20 minutach odpoczynku jestem w stanie przyjąć coś do jedzenia więc idę na makaron i pyszną grochówkę, po czym idę się wykąpać i przebrać. W drodze powrotnej na rynek kupuję 2 piwa bezalkoholowe 🍺🍺 i w spokoju oczekuję na wyczytanie mojego nazwiska 😃.
Czuję się świetnie bo po raz pierwszy będę stał na najwyższym stopniu podium 😃. Kilka minut po godz. 17 to się dzieje, odbieram statuetkę i czuję się wyjątkowo 😃.
Za mostkiem ponownie próbuję zmusić się do biegu, co udaje się chwilowo. Wybieram opcję bieg - marsz i zaczynam coraz częściej oglądać się za siebie. Po kilku kilometrach znowu zaczynają się lekkie podbiegi, które od czasu do czasu nawet podbiegam 😃. Do mety coraz bliżej, wybiegam z lasu, znowu oglądam się za siebie i wydaje się, że jestem już bezpieczny bo nikogo za mną nie widać, więc przewagę mam chyba wystarczającą. Po chwili wbiegam do miasta, wiem, że to już ostatnie kilkaset metrów !!!. Przypadkowi ludzie jeszcze mnie dopingują 👏👏👏, co wywołuje oczywiście u mnie radość, ale kiedy słyszę głos spikera, który właśnie mnie ujrzał, moja radość jest przeogromna !!! Biegnę w wielkiej euforii !!! I w mega emocjach po ciężkim boju nareszcie mijam METĘ z czasem 11h 15m 01s jako piąty zawodnik klasyfikacji generalnej oraz pierwszy w kategorii M30 !!!!! KONIEC TEGO KOSZMARU !!!!! 😁😁
W końcu pojawia się asfalt co oznacza, że za chwilę będzie punkt odżywczy. I to ostatni punkt, więc koniecznie muszę uzupełnić softflaszki i dużo wypić na miejscu. Wreszcie jest, 93 kilometr i docieram do punktu. Czynię wszystko to, o czym wspomniałem przed chwilą i częstuję się swojskim ciastem.... mniam. Wdaję się w pogaduchy z miłymi paniami 😃😃, a jakiś facet nawet próbuje mnie z jedną zapoznać 😃. Ale nie ulegam pokusie 😂.
Podchodzę do sędziego i pytam jaką mam stratę do czwartego zawodnika. Jego odpowiedź nie daje mi żadnych nadziei na lepsze miejsce 😫, bo okazuje się, że stratę mam 20 minut a przecież do mety już tylko... ej sorry... aż 17km, więc nie ma szans... pozostaje mi tylko walka o utrzymanie 5 pozycji.
A kiedy wybiegam na ostatnią część trasy, mijam się z zawodnikiem, który mnie goni już ponad pół biegu. Przewagę mam w takim razie niewielką, muszę zrobić wszystko aby ją utrzymać. Pocieszające jest jedynie to, że jeśli do teraz mnie nie dogonił, to znaczy, że umiera tak jak ja 😃.
Nie wiem jak się zmotywowałem, ale na ostatnim odcinku jestem w stanie przebiec ciągiem 5km bez zatrzymywania się. Biegnę jak natchniony 💪💪, choć tak naprawdę najchętniej bym się położył. I kiedy wszystko wydaje się być piękne... nagle, w jednym momencie czuję potworny ból małego palca prawej stopy, który uniemożliwia bieg a po przejściu do marszu również kuleję. Spodziewam się, co się stało, bo od pewnego czasu czułem lekki dyskomfort tego palca, ale nie zwracałem szczególnie na to uwagi. Miałem tylko nadzieję, że jak ściągnę buta i skarpetkę, to paznokieć sam wyleci. Okazało się, że jednak nie 😫. Oderwał się, ale nie cały więc zaczął wbijać się w skórę.
Myślę, "co teraz zrobić?"
Jedno gwałtowne pociągnięcie i już?
Czy dokonać dzieła zniszczenia i zostawić cząstkę siebie w tym lesie już na zawsze? 😃
Wybrałem jednak łatwiejszą opcję. Ustawiłem go w pozycji "dogodnej", ciasno nasunąłem skarpetę, potem buta, wziąłem 2 tabletki przeciwbólowe i postanowiłem, że te kilka kilometrów jeszcze się pomęczę. Ale zostałem wybity z rytmu, nie umiem się ponownie zmotywować do ciągłego biegu, a poza tym teren nie za bardzo na to pozwala. Jest dużo gałęzi i wiatrołomy. Mój bieg raczej przypomina skoczny taniec, kiedy muszę omijać wszystkie te przeszkody. W końcu docieram do legendarnego mostka... miejsca, którego ludzie albo się boją... albo bardzo na nie czekają. Ja na ten moment bardzo czekałem, bo chciałem się z nim wreszcie zmierzyć 😁. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że mostek został naprawiony i jego przejście nie stanowi żadnego problemu 😲. Trochę szkoda, bo na kilka kilometrów przed metą byłem gotów nawet wpaść do wody, gdyby jego przejście się nie powiodło.
No cóż... mogę tylko żałować, że nie przyjechałem na GWiNT'a w poprzednich latach.
Jeśli dobrze kojarzę, to około 85-ego kilometra teren w miarę się uspokaja 😚, ale ja jestem już tak wyczerpany, że nie jestem w stanie nawet biec ciągiem po płaskim.
Walczę z ogromnym bólem 😬😬, chcę zmusić się do wysiłku, wmawiam sobie, że muszę biec ale kiedy biegnę marzę tylko o tym, aby się zatrzymać. Próbuję ustalić sobie jakiś cykl, według którego będę się przemieszczał, a więc na każdy kilometr 100 metrów marszu 🚶♂️ i 900 metrów biegu 🏃♂️. A kiedy zbliża się czas przejścia do marszu usiłuję przeciągnąć jak najdłużej bieg 💪💪. Udaje się, przez chwilę jest ok, ale coraz częściej jednak się poddaję. Kilometry dłużą się, a ja co chwilę spoglądam na zegarek mając nadzieję, że zaraz zasygnalizuje kolejny przebyty kilometr. Ale nie sygnalizuje, bo przecież do kilometra brakuje jeszcze w piz**!! 😧😧 Czuję, że jestem cały suchy, czyli mega odwodniony. Piję coraz częściej, ale przede wszystkim próbuję znaleźć jakiś sposób na to, aby przemieszczać się dalej.
Wielkie podziękowania kierujemy w stronę naszych sponsorów. Jednym z nich jest firma Matejko Development. Zapraszamy do kontaktu.
Powoli przemieszczałem się do przodu, aż dotarłem do punktu odżywczego na 80 kilometrze. Celowo pominąłem w relacji punkt odżywczy na 63 kilometrze, ponieważ kompletnie go nie pamiętam - totalne zero, nic, jakby ktoś mi zrobił reset mózgu 🔌🔌. Wiem tylko, że na pewno na nim byłem 😃. Na wspomnianym 80 kilometrze młodzież wita mnie oklaskami. Chwilowo humor mi się poprawia, nie wiem czy dopełniłem softflaszki, już mi się wszystko miesza !!! Na pewno piję wodę i izo, bo to czyniłem na każdym punkcie, biorę jakieś przekąski na drogę i ruszam dalej. Próbuję przełknąć to co wziąłem z punktu, ale nie jestem w stanie. Przeżuwam więc przez chwilę zębami i wypluwam 🤮🤮.
Na około 81, może 82 kilometrze dzwoni do mnie brat Damian, żeby spytać co słychać. Byłem już na granicy wkur***nia, mówiąc szczerze - nie chciało mi się nawet z nim gadać, ale zadawał pytania to odpowiadałem 😐. Powiedziałem, że dalej jestem piąty, że czuję się trochę jak w górach, że mam już dość, że jestem skrajnie wykończony i że prawdopodobnie nie utrzymam piątej pozycji 😫… i że te górki doprowadzają mnie prawie do płaczu 😭😭. Wdaję się w rozmowę tak mocno, że na chwilę gubię oznaczenia trasy z oczu. Na szczęście nie wyszedłem poza kurs, więc szybko je odnajduję. Pamiętam, że było to bardzo piaszczyste podejście, więc rozmowa jeszcze bardziej mnie męczyła. Damian widząc co się ze mną dzieje powiedział, żebym odpoczywał, życzył mi powodzenia na ostatnie 30km i się rozłączył.
Odnośnie górek - cały czas piszę, jakie te górki złe i niedobre, ale prawda jest po prostu taka, że ja nie byłem nastawiony na takie bieganie, kompletnie nie spodziewałem się, że ten odcinek będzie tak wyglądał 😳😳 i stąd moja złość, bo mentalnie byłem nastawiony na bieg ciągły.
Najgorsze jednak dopiero było przede mną. Zbliżało się nieubłaganie, a ja pewny siebie nie wiedziałem z czym za chwilę przyjdzie mi się zmierzyć 👿👿👿👿. I w końcu nadeszło... po 60-tym kilometrze rozpoczął się odcinek, który miał kluczowe znaczenie dla mojej dalszej kondycji - odcinek, który wypruł ze mnie wszystkie flaki i jeszcze długo go nie zapomnę 🤮🤮.
Niekończące się górki w piaszczystym terenie bo to o nich mowa przeklinać będę jeszcze bardzo długo 🤮. I choć początkowo nie robiły na mnie wielkiego wrażenia, bo połykałem je bez trudu, to jednak kiedy po którymś z kolei trudnym podbiegu na horyzoncie widziałem jeszcze gorszy i trudniejszy podbieg a za nim jeszcze... i jeszcze... i jeszcze... poddałem się. Decyzja mogła być tylko jedna... w górę podchodzę, resztę biegnę.
I jeszcze jeden podbieg, a za nim okazało się, że jest kolejny, i następny, i jeszcze jeden... i jeszcze ich ku*** było chyba milion !!! "Kiedy te podbiegi się ku*** skończą?" 😠😠😠😠 Czułem się, jak na biegach górskich, za którymi przecież nie przepadam. Tak bardzo chciałem w miarę płaskiego kawałka, ale go nie było. Tylko góra-dół, góra-dół, góra-dół a ja z każdą minutą słabłem coraz bardziej. Tempo oczywiście spadło... do 6:30min/km a ja zacząłem marzyć o mecie. Pamiętałem jeszcze, żeby od czasu do czasu kontrolować, czy mnie ktoś dogania. Ale za mną puściutko, na prostych odcinkach gdzieś w oddali widziałem tylko jakiś poruszający się punkt - to 6 zawodnik, a więc nie zbliżał się.
Autor: Waldemar Małolepszy
Część 1 relacji TUTAJ
A tymczasem zapraszam na drugą część relacji !!
.... Po wybiegnięciu z punktu na 55km sił miałem jakby więcej. A może mi się tylko wydawało? 😃 Nie wiem, w każdym razie postój zadziałał na mnie chyba dobrze. Kiedy jednak w pewnym momencie na około 57 kilometrze obejrzałem się za siebie, zobaczyłem jakieś 50 metrów za mną zawodnika z niebieskim numerem startowym. "CO? JAK TO?" 😱😱 Niebieski numer to ten sam dystans co ja, więc "jak to możliwe, skoro jeszcze niedawno facet był 9 minut za mną?" 😱😱
Teraz już wiem jak to możliwe... tak mi dobrze było na punkcie przepakowym, że spędziłem na nim 13 minut 🤣.
Nie chciałem zostać dogoniony, ale nie chciałem również jakoś znacznie przyspieszać, więc co jakiś czas kontrolowałem dystans między nami, który na moje szczęście się powiększał 👍. Nogi już bolały, więc wziąłem pierwszą tabletkę przeciwbólową.