Minuta do startu, ustawiam się z przodu, jest nerwowo w mojej głowie, nie wiem dlaczego skupiam się na dronie, który lata nad naszymi głowami, jakiś koleś z boku robi zdjęcia a ja chcę, żeby się już wszystko zaczęło. No i się zaczyna... RUSZAMY !!
Jeszcze chwila na toaletę, która znowu zakończyła się niepowodzeniem ☹️, ale nie mogłem już dłużej czekać, za chwilę mieliśmy ruszać. Myślę sobie "Zaje******, niedługo będę pewnie w krzakach ".
Docieram do drugiego punktu odżywczego na 36-tym kilometrze. Tam dopełniam wodę, jem kilka suszonych moreli i kabanosów. Widzę, że stoją jakieś beczki z kranikiem, pytam czy to izo. W odpowiedzi dostaję info, że to woda niepitna a tylko do umycia się. Facet stojący za mną dokłada jeszcze, że po takim izo to dwójeczka murowana 😃. Myślę sobie "Kur**, przydałoby się 😀". Ale jednak się nie decyduję 😀 Rozładował facet atmosferę, nie ma co. W dobrym humorze wybiegam na dalszą część trasy. Z tego odcinka nie pamiętam zbyt wiele. Kojarzę natomiast i mam nadzieję, że nie mylę wątków 😃, że w okolicach dystansu maratonu, który przebiegłem w 3:59 w pewnym momencie doznałem konsternacji 😲😲. Skończyła się droga 😱😱😱😱, dotarłem do jakiegoś rowu z wodą, rozglądam się, są oznaczenia trasy więc jestem w dobrym miejscu. Spoglądam na drzewa za rowem, również oznaczenia trasy są. Wtedy zrozumiałem, że albo przechodzę przez rów i jestem przemoczony albo go przeskakuję i lecę dalej suchy. Obydwie opcje nie były mi na rękę. Pierwsza chyba oczywista - nie chciałem być mokry, drugiej opcji się bałem, bo miałem świadomość, że po wylądowaniu moje mięśnie mogą eksplodować a ich eksplozja spowoduje, że i tak wpadnę do rowu, a wtedy będę mokry już cały. Normalnie na niezmęczonych nogach zdecydowałbym się, ale mając w nogach już maraton podziękowałem. Odbijam więc trochę w bok, aby poszukać jakiegoś miejsca, gdzie rów będzie węższy. Idę wzdłuż rowu i nic 😠, idę jeszcze kawałek.. ku*** dalej nic 😠, na szczęście wreszcie widzę konar w wodzie, po którym da się przejść 👍👍. Momentalnie znajduję się na drugiej stronie, wracam na trasę i lecę dalej 🏃♂️🏃♂️.
Pamiętam również, że w pewnym momencie, ale nie wiem, który to kilometr trasy, minąłem zawodnika, który akurat robił postój na potrzeby fizjologiczne i krzyknął mi, że jestem piąty. Byłem trochę zdziwiony, bo nie kojarzę, abym mijał szóstego zawodnika. Co prawda mijałem kilka osób, ale to byli stumilowcy. Coś mi więc musiało umknąć. W okolicach 51-ego kilometra dotarłem nad Jezioro Wolsztyńskie, wzdłuż którego biegła trasa. Fajne miejsce, trochę się tu porozglądałem, bo latem to z pewnością ciekawe miejsce na wypoczynek 😀. No i świetne miejsce do biegania oczywiście, o czym się przekonałem na własne oczy bo kilka osób właśnie sobie truchtało.
Po chwili docieram do półmetka z czasem równe 5godz. Wiedziałem, że tutaj zrobię dłuższy postój, bo to punkt przepakowy a poza tym podawany był ciepły posiłek. Upewniłem się tylko u sędziego czy na pewno jestem na piątym miejscu i udałem się do bufetu. Nie zdążyłem jeszcze dobrze usiąść a zupka pomidorowa 🥣 już czekała na mnie na stole a za chwilę dostałem worek z przepakiem. Asekuracyjnie podładowałem również zegarek, tak na wszelki wypadek 😀. Zupka była pyszna, jednak mimo szczerych chęci nie dokończyłem jej, mój żołądek nie był po prostu w stanie jej przyjąć więc zająłem się przepakiem. Nie padało na trasie i nie było mokro, więc darowałem sobie przebranie butów i ciuchów. Zostawiłem tylko kurtkę i czołówkę a z przepaku wziąłem tylko flagę Sparty aby ładnie prezentować się na mecie 😀. Zmieniłem też czapkę na opaskę i podjąłem próbę dokończenia zupy. Nie udało się, ale zjadłem jeszcze kilka ciastek a w rękę wziąłem kabanosy i banany.
Byłem już trochę zmęczony, ale wiedziałem, że kryzysy dopiero nadejdą. Nie chciało mi się ruszać, więc sprawdziłem jeszcze w telefonie wyniki, interesowało mnie jaką mam stratę do czołówki i jaką przewagę nad szóstym zawodnikiem. Do czwartego miejsca miałem 11 minut straty, do lidera ponad pół godziny więc dużo, ale w ultra możliwe do odrobienia a nad szóstym miałem przewagę 9 minut więc niewiele. Pomyślałem więc "chcesz gonić i uciekać jednocześnie to ruszaj dupsko !!!!" Koniec laby.
I ruszyłem dalej, ale.... zupełnie nieświadomy tego, jak wygląda dalsza część trasy 😱😱 .... nie wiedząc jeszcze co się będzie działo 😱😱 .... i co mnie za chwilę czeka 😱😱, jak bardzo się sponiewieram podczas drugiej części biegu 😱😱 .... i jak ciężką walkę będę musiał stoczyć już po zakończeniu biegu 😱😱.
Od tego momentu działo się naprawdę wiele !!! Ale... o tym przeczytacie już wkrótce w kolejnej części relacji, na którą już teraz serdecznie zapraszam 😁😁.
CIĄG DALSZY NASTĄPI.....
EDIT 16.05.19: część 2 relacji TUTAJ
Pierwszych 4 zawodników rusza tak szybko, że po chwili widać tylko w oddali ich światło z czołówek, narzucili chłopaki niesamowite tempo 🏃♂️🏃♂️🏃♂️. Ja spokojnie, istotne jest dla mnie tempo, jakie zaplanowałem, czyli około 5:30min/km. Po wybiegnięciu z miasta wlatujemy do lasu i zaczyna się zabawa. Nowością dla mnie jest bieg po lesie w nocy 🌙🌙, lekki stresik mi towarzyszy 😬😬, ale na szczęście odległości między zawodnikami nie są jeszcze bardzo duże, więc nie jestem sam. Czołówką wypatruję oznaczeń trasy i lecę. Jest na razie płasko, tak jak lubię, jest sucho, nie ma błota, jest pięknie 😀. Nawet nie wiem kiedy to minęło, ale już mam na liczniku 10km. Między 11 a 15km trasy - nie pamiętam dokładnie, widzę w oddali odblaski zawodnika, który maszeruje - to stumilowiec, który jest już na trasie 10 godzin i do mety ma jeszcze 100km. W myślach mu współczuję. Tak się na nim skupiam, że pomijam zakręt w lewo i biegnę prosto a wraz ze mną jeszcze jeden zawodnik. Na szczęście po 100 metrach słyszymy, że źle biegniemy, więc szybka nawrotka i powrót na trasę. Staram się od tej chwili jeszcze bardziej skupić na oznaczeniu trasy, co chyba poskutkowało, bo już do końca biegu się nie zgubiłem 😀 Około 5 rano, kiedy zaczyna świtać dobiegam do pierwszego punktu odżywczego w Rakoniewicach, czyli około 21km za mną. Tam słyszę, że jestem siódmy. Nie jestem zdziwiony, nie mówiłem prawie nikomu, ale przyjechałem tu walczyć o najwyższe cele mimo tego, że nie mam doświadczenia w ultra - to przecież dopiero mój drugi bieg z trzycyfrową ilością kilometrów.
Na punkcie nie dopełniam flaszek, piję tylko wodę i izo, jem kilka ciastek, trochę kabanosów, na drogę biorę banana 🍌 i lecę dalej. Po chwili czuję, że mój pęcherz robi się pełny, robię więc przerwę na siusiu - w tym czasie wyprzedza mnie dwóch zawodników ale kompletnie się tym nie przejmuję. Dalej biegnie mi się bardzo przyjemnie i lekko, od czasu do czasu jakieś lekkie wzniesienie, które połykam nawet bez zwalniania tempa, raz na jakiś czas dłuższy podbieg, który również nie stanowi dla mnie żadnego problemu. W międzyczasie wyprzedziłem również dwóch kolegów więc znowu jestem siódmy.
Ja jednak troszeczkę z boku, wolałem oderwać się od tego wszystkiego więc poszedłem spać, lub próbować spać, bo jednak hałasy dobiegające do moich uszów zdecydowanie mi nie sprzyjały. Kilka razy zasnąłem i choć był to sen przerywany to cieszyłem się, że w ogóle zmrużyłem oczy. Przed godz. 1 hala zaczęła się budzić. Zjadłem jeszcze 2 buły z dżemem, załatwiłem toaletę (niestety bezskutecznie ☹️☹️) i zacząłem się ubierać. Nie miałem do szykowania zbyt wiele, bo plecak z wszystkimi gratami miałem już spakowany, uzupełniłem tylko softflaszki. Wyszedłem jeszcze na zewnątrz, aby sprawdzić temperaturę no i teraz decyzja... biec na krótko czy długi rękaw? Było około 7 / 8 stopni więc zdecydowałem, że na krótko ale w razie czego założyłem rękawki. Sprawdziłem po raz "n-ty", czy mam wyposażenie obowiązkowe. O godz. 2 zjadłem jeszcze banana i wyruszyliśmy autobusami do Grodziska Wielkopolskiego na start. Na miejscu byliśmy o 2:30, trochę za szybko bo przez 30 minut marznęliśmy. Na szczęście wziąłem ze sobą worek, który był przeznaczony na depozyt, więc narzuciłem go na siebie, żeby choć w minimalnym stopniu uchronić się od zimna.
Zdałem przepak i udałem się na nocleg do pobliskiej hali. Nie byłem pierwszy, inni zawodnicy już zdążyli się rozłożyć. Atmosfera panowała niezwykle luźna, kiedy ja popijałem izotonik 🥤, inni otwierali kolejne piwo 🍺, śmiali się i głośno rozmawiali.
Wielkie podziękowania kierujemy w stronę naszych sponsorów. Jednym z nich jest firma H.M. MEBLE. Zapraszamy do kontaktu.
W domu naszykowałem sobie również przepak, tak aby nie robić tego niepotrzebnie na miejscu - standardowo buty i ciuchy na zmianę + flaga SPARTY... i to wszystko.
Start mojego dystansu miał być o godzinie 3 w nocy z piątku na sobotę, więc pojechałem już w piątek w południe, aby jeszcze trochę się przespać. Po drodze standardowo postój na McDonald's, hehe 🍔🍟🍔🍟. To już chyba mój rytuał 🤣. W przeddzień każdego "grubego" dystansu oprócz pysznego spaghetti mojej Patrycji jem jeszcze na macu. Tradycję musiałem więc podtrzymać 😁.
Po dotarciu do bazy zawodów w Nowym Tomyślu od razu odebrałem pakiet.
Ja jako jeszcze początkujący ultras wybrałem trasę Normal GWiNT 110km, choć myślę, że w przyszłym roku może się to zmienić na level wyżej 😂.
Decyzję o starcie podjąłem już w zeszłym roku, więc miejsce w kalendarzu było zaklepane. Przygotowań do tego biegu można powiedzieć, że żadnych typowych nie miałem, bo od grudnia do początku kwietnia byłem w treningu maratońskim, który tak naprawdę przeniosłem również na ten start. Jedynie w połowie kwietnia, czyli 3 tygodnie przed startem zrobiłem długie wybieganie 55km w terenie crossowym, tak aby trochę posmyrało po nogach 👣👣👣 i aby przypomnieć sobie, jak boli bieg ultra 😣😣.
Na tydzień przed imprezą mój start z powodów rodzinnych stanął pod dużym znakiem zapytania 😱😱, przez co nie zrobiłem również 2 ważnych treningów w weekend poprzedzający start, ale bieganie nie było wtedy najważniejsze. Na szczęście wszystko ułożyło się pomyślnie 👍, w środę i czwartek nawet zrobiłem ostatnie krótkie treningi i rozpocząłem pakowanie się. Po raz pierwszy rzeczy do zabrania miałem tak dużo, że postanowiłem zrobić sobie listę, aby o niczym nie zapomnieć 🙂. Może u innych to norma, ja taką praktykę zastosowałem pierwszy raz 🙂.
Autor: Waldek Małolepszy
Zanim owa relacja ujrzała światło dzienne, pojawiły się głosy, że po ostatniej długiej relacji z DOZ Łódź Maraton tym razem poniesie mnie jeszcze bardziej i napiszę książkę 😄. Mogę jednak zapewnić, że na pewno tak nie będzie... zresztą najlepiej jak przekonacie się sami 😃.
Na początek kilka słów o imprezie.
GWiNT Ultra Cross to jak pisze organizator - "pierwszy w Wielkopolsce Ultramaraton Crossowy".
Z ciekawostek jego nazwa, czyli GWiNT 👈 wzięła się od pierwszych liter nazw miast, w których bieg się odbywa: Grodzisk Wielkopolski, Wolsztyn, i Nowy Tomyśl. Nie ma co, nazwa udana 😃 👍👍👍.
Bieg jest organizowany od 2014r., ma swoich stałych bywalców, i myślę, że być może również ja nim zostanę 😍. Impreza co roku cieszy się dużą popularnością, niech przekonujące będzie to, że zapisy na tegoroczną edycję trwały tylko 40 minut 😃. Potem oczywiście były dogrywki, ale fakt jest taki, że aby być pewnym startu, trzeba było się spieszyć 😨.
Do wyboru są 3 dystanse: Mini GWiNT 55km, Normal GWiNT 110km oraz Super GWiNT 100mil=165km. A trasa? Tu zacytuję słowa Organizatora "Trasa biegu prowadzi drogami nieutwardzonymi, w przeważającej mierze duktami i ścieżkami leśnymi. Odcinki asfaltowe ograniczone są do niezbędnego minimum" I tak rzeczywiście było, Organizator zapomniał tylko dopisać, że na odcinku Wolsztyn - Nowy Tomyśl można poczuć się jak na biegu górskim 😃... ale o tym szczegółowo później.
Dlaczego ten bieg?
W sumie to nawet nie wiem, kiedyś przypadkiem trafiłem w internecie na tę imprezę, poczytałem o niej trochę i mnie zainteresowała 👍👍. Poza tym do swojego kalendarza wybieram biegi, które są polecane przez innych. A ten bieg proszę państwa 😃 zdobył praktycznie wszystko w rankingach "ZŁOTY BIEG" organizowanym przez portal maratonypolskie.pl. I tak oto wymieniać można nagrody, które GWiNT zdobył za co ogromne brawa 👏👏👏👏. A wśród nich były:
- najlepszy bieg ultradystansowy
- najlepszy bieg przełajowy
- najlepszy bieg w województwie wielkopolskim
- najlepszy bieg 200-499 uczestników
- najlepszy bieg miast 5000-25000 mieszkańców
- najlepszy bieg organizowany przez stowarzyszenia, fundacje, firmy
Można więc powiedzieć, że bieg jest po prostu... najlepszy 👌👌. Ale o tym trzeba przekonać się samemu, do czego gorąco zachęcam 🙂.